Pokazywanie postów oznaczonych etykietą spacer. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą spacer. Pokaż wszystkie posty

9 gru 2015

Etats Unis, czyli mury malowane i spokój cmentarza.

Dzisiaj atrakcje urbanistyczno-funeralne. Gdy już zwiedziliśmy stare miasto, jedną czy drugą katedrę, zaliczyliśmy parę muzeów, pozostaje pytanie... co dalej? Jest jeszcze jedno muzeum, które ze względu na samą "delikatnie-konkretną abstrakcyjność" jest warte odwiedzenia. W wersji budżetowej turystyki jest darmowe, a w wersji ekstremalnej gwarantuje, często ciekawe, spotkania z autochtonami. Jest to muzeum Tony Garnier. Ale zanim tam trafimy można zwiedzić okolicę.
Poruszając się od strony centrum najlepiej zacząć od cmentarza Cimetière de la Guillotière nouveau (jest obok również drugi - stary). Jest on bardzo charakterystycznym punktem na planie miasta ze względu na groby ustawione w okręgach. Główna aleja jest oczywiście dla najznakomitszych lyońskich rodów, a przy centralnym placyku odnajdujemy grobowiec rodziny Lumiere. Jak się dokładniej przyjrzeć, to najbardziej znani nam bracia, odpowiedzialni za ruchome obrazki (chociaż, jedynie za część tego wynalazku - istnieje też ważny polski ślad w początkach kinematografii - TUTAJ), wcale nie byli tak bardzo znaczący dla swoich potomków. Jedynie mała tabliczka wśród wielu innych jest im poświęcona.
Na pagórku na końcu cmentarza stoi krematorium z, być może lekko szokującym dla niektórych, skwerem do rozsypywania prochów. No cóż... co kraj to obyczaj :).

Najbardziej znani lyońscy bracia, rodzinnie nie zostali szczególnie wyeksponowani.
Jak zwiedzać, to zwiedzać. Trzeba przejść się po alejkach i pooglądać groby. To inna kultura, inne podejście, inne zwyczaje. Francuzi mają dużo mocniejszy kult życia niż śmierci, więc groby są jakby opuszczone. Brak świeżych kwiatów (zakaz). Brak zniczy (nawet na 1 listopada jest pusto). Królują więc plastikowe bukiety (raz położysz i możesz zapomnieć) i co najciekawsze, "tabliczki wspominkowe" (być może mają one jakąś fachową polską nazwę, niestety mi nieznaną). Do tego klocki transparentnej plexi z zatopionymi kwiatami lub czymś nawiązującym do zmarłego. Zasadniczo zestaw, który u nas raczej kojarzony jest z cmentarnym kiczem, tu jest bardzo popularny. Jak już wspomniałem... co kraj to obyczaj. Aha... oczywiście trzeba pamiętać, że cmentarz, jako porządna państwowa instytucja zamyka się o 17:00 (więc żadnego klimatycznego zwiedzania po ciemku) - wiadomo, przepisy o czasie pracy dotykają tu nawet nieboszczyków.

Ogródek na świeże kwiaty. Wykładać na max 7 dni.

Tablica upamiętniająca założenie ogrodu do rozsypywania prochów. Tu jest Francja ;) - nie mogło zabraknąć informacji o tym, że ogród został założony przez głosowanie rady miejskiej dzięki "Stowarzyszeniu Krematoryjnemu"

Eleganckie krematorium - widok z popiołów.

Troszkę kiczu :),...

...parę pamiątkowych tabliczek...

...i duuużo transparentnej żywicy.
Po wyjściu z cmentarza należy skierować się Boulevard des États-Unis w kierunku Venissieux i zanurzyć się w świat murali (których swoją drogą w całym Lyonie jest sporo).

Wieża Babel w paru odsłonach na dobry początek wycieczki.




Balkonowa klasyka. Przy braku piwnic i niewielkim metrażu w blokach, jest to widok całkowicie normalny (tu akurat dosyć delikatny przypadek ;) ).

Klimat chiński.

Jedno z moich ulubionych rozwiązań miejskich w łagodnym klimacie - trawiaste tory tramwajowe.
"400-stulecie Quebecu"
Po krótkim spacerze dochodzimy do bardzo specyficznego muzeum. To osiedle tanich mieszkań dla robotników zaprojektowanie i zbudowane przez Tony'ego Garnier w latach 1920-30 i w 1988 roku, które dzięki staraniom mieszkańców zamienione zostało w żywe muzeum jego imienia.
Na malowanych ścianach można obejrzeć wizje i plany architekta ("miasto industrialne" gdzie harmonijnie łączy się praca, mieszkanie, nauka i wypoczynek) oraz prace artystów zaproszonych do tego projektu. Do tego jest do zwiedzenia odtworzone mieszkanie z lat 30-stych z oryginalnymi sprzętami i wystawy czasowe (aktualnie "Święty beton").

Plan muzeum z krótka notką wprowadzającą.
Tony Garnier zerka ze ściany.

Część ścian to oryginalne rysunki urbanisty, resztę stanowią prace zaproszonych artystów.
Malowane mury, malowanymi murami ale w tym osiedlu normalnie mieszkają ludzie. Niektórzy, mimo na pewno przyzwyczajenia do turystów robiących zdjęcia, niespecjalnie chcą być uwieczniani - dlatego proponuję pewne umiarkowanie w machaniu obiektywem. Na jednym z "podwórek" zostałem dokładnie odpytany przez młodych rowerzystów czy na pewno nie ma ich na zdjęciach i czy na pewno rozumiem, że to byłby zły pomysł jakby się na nich znaleźli. Podejrzewam, że ich pozaszkolne zajęcia stanowczo wybiegają poza grę w szachy lub piłkę kopaną ;).

Całkiem przyjemne osiedle...
... zadbana zieleń...
... tylko towarzystwo nie zawsze ciekawe. Kontakt ze sztuką niestety nie ucywilizował wszystkich - bez spalonego śmietnika impreza się nie liczy. Chociaż, być może, to efekt artystycznego performance'u ;).
To nietypowe miejsce polecam każdemu, kto chce zobaczyć kawałek sztuki w połączeniu z normalnym, żyjącym miastem.
Aha... w nocy ściany są oświetlone, więc dla hardcore'owców jest opcja typu "Lyon by night".

Plac targowy tuż obok osiedla - polecam zobaczyć jak wygląda odpowiednik hal targowych.
Przy okazji warto zauważyć, że muzeum Tony Garnier jest częścią większego projektu muzealnego, reprezentowanego przez pięć obiektów w regionie Rhone-Alpes. To "Utopie zrealizowane" - poczytać można TUTAJ. Dla miłośników "betonu" - zestaw obowiązkowy (a niektóre widoki naprawdę niesamowite :) ).

5 mar 2014

Spacer nr 1 - dodatek specjalny. Cite Internationale.

Dzisiaj tylko mały dodatek do poprzedniego wpisu - czyli ciut więcej o Cite International, które poprzednio, zwłaszcza wizualnie, potraktowałem skrótowo.
Jest to jeden z w miarę nowych fragmentów Lyonu - budowę rozpoczęto w 1993 roku a ostatnie budynki oddano w 2006. W środek nowoczesnego zestawu w stylu "stal i szkło" przeplecionego ceglasto-pomarańczowym wykończeniem (jak dla mnie to taki pseudo pofabryczny loft), wstawiony jest budynek Muzeum Sztuki Współczesnej wyglądający jak z innej bajki (i też trochę tak jest - jego fasada to jedyny zachowany fragment dawnego budynku Targów Lyońskich z 1918 roku).
Jedną z głównych atrakcji spacerowych są porozstawiane na całym terenie wielkie rzeźby, swoją drogą uwielbiane przez moje potomstwo ("...Ale przejdziemy koło pana z telefonem" :) ).

A teraz parę obrazków:


Gazeta. Przeczytana, zmięta i rzucona na trawnik. Takie troszkę mało eko zagranie ;)

Dolne poziomy Cite

Ufo nad wodą, czyli centrum konferencyjne.

Pizza przyjechała


"Komórkowiec" z krasnalem wylegującym się mu na bucie ;)

Parka pingwinów w rozmiarze XXL

Miś spogląda na Rodan.

"Sprawca" artystycznego zamieszania - Muzeum Sztuki Współczesnej (tutaj określane jako MAC - trzeba pamiętać, że Francuzi uwielbiają wszelkie skróty).

Dostawczak jak z kreskówki.

Zadaszony wewnętrzny chodnik - dużo stali, dużo schodów, dużo szkła. Do tego obowiązkowe tablice informacyjne typu "Tu jesteś".

Jak zwykle - jeśli jest kasyno, to musi trochę kiczu się zaplątać ;).

22 lut 2014

Brzegiem parku Tete d'Or i brzegiem Rodanu, czyli lyoński spacer nr 1

"Obyś cudze dzieci uczył"... cudze przez chwilę uczyłem, swoich nie mam czasem cierpliwości, dzięki czemu czasu się robi jeszcze mniej niż być może. Ale ja nie o tym... Miałem o mieście przecież. Cykl "Spacerkiem po Lyonie" czas rozpocząć.

Ten wpis traktuję niejako testowo. Przewodników po Lyonie po polsku właściwie brak, więc postanowiłem na swój sposób się do tego przymierzyć - może komuś się przyda - tym razem to jest taka, że tak powiem, próba formy. Od razu uprzedzam, żeby co bardziej francuscy czytelnicy nie brali sobie pewnych złośliwości zbyt mocno do serca ;) - to tylko takie obserwacje poczynione przez czasem zadziwionego obcokrajowca.

Zacznę może nie od centrum, gdzie każdy turysta z miejsca wyląduje, a od "boków" - nie da się ukryć, równie ciekawych. Park Tête d'Or to jeden z największych parków we Francji i rzeczywiście można w nim spędzić sporo czasu na zwiedzaniu czy chociażby leżeniu na trawie (tak... wolno). Jednak też nie tylko o nim będzie - należy mu się zupełnie oddzielny wpis. Dziś raczej mały spacer zahaczający i o park i o Rodan - w obu przypadkach o rejony mniej uczęszczane.

A że zaczynać należy od początku, więc stańmy przed wejściem do parku.
Wejście do parku Tête d'Or.
Jest ich parę - ta brama akurat jest jedną z głównych i znajduje się od strony Boulevard des Belges. Pierwszy szok - przynajmniej po tym do czego przyzwyczaiły mnie zamykane (bo Tête d'Or ma swoje godziny otwarcia) parki warszawskie, to jeżdżące rowery. Tu się dało, jak widać, mimo zabytkowego statusu całości, rowery wprowadzić i okiełznać. Być może pewnym elementem wspomagającym jest komisariat znajdujący się w sercu parku, z którego policjanci patrolują cały jego teren i okolicę.
Patrol policji na straży porządku ;)
Drugi "szok" - masa biegaczy (trafiając na "porę biegania" ma się wrażenie przedzierania się przez maraton).
Dla biegających po ziemnych alejkach jest mini udogodnienie - wycieraczki do butów przy bramie :)
Skręcamy w lewo, w stronę rzeki. Idąc brzegiem parku, po prawej mamy wielki teren zielony, w porze ciepłej stanowiący miejsce wypoczynku i zabawy Lyończyków, a po lewej rząd eleganckich (i mocno ekskluzywnych cenowo) budynków oddzielających park od ulicy (Bd des Belges). Każda z posesji ma furtkę do parku (zwykle nieużywaną) i każda jest warta zobaczenia.
Konsulat Niemiec w jednej z parkowych willi.
Moim ulubionym jest neo-renesansowa willa, nazwana przez nas "domem Adamsów". Utrzymany w czerni i bieli budynek, owiany aurą tajemniczości i magii, sprawia wrażenie wyjętego z mrocznej bajki.
"Dom Adamsów" - widok od strony parku
Idąc dalej dochodzimy do głównej parkowej bramy, spod której roztacza się widok na staw z przystanią na pierwszym planie - to stąd od wiosny do jesieni wypływają na wodę łódki i rowery wodne.
Widok na staw - tu w przeciwieństwie do np. Łazienek karpie mają się czego obawiać - zbiornik jest dostępny dla wędkarzy.
W tym miejscu nasza trasa skręca i wiedzie wzdłuż wody przez las platanów, w stronę ogrodu różanego.Ta część parku zasiedlona jest przez gęsi pasące się na trawnikach i stanowiące wielką atrakcją dla co bardziej odważnych dzieciaków (dla mniej odważnych również, chociaz w takim przypadku powodują odwrotny kierunek biegu młodego człowieka).
Gęś kombinuje jakby tu coś skubnąć.
Na wysokości róż (o tej porze raczej pomijalnych jako atrakcji ;) ) jest przejście na wyspę... przejście podwodne, żeby było romantyczniej. Sama wyspa, pierwotnie nazwana "Wyspą łabędzi", a aktualnie "Wyspą pamięci" jest zajęta przez pomnik ku czci poległych żołnierzy autorstwa architekta Tony Garnier i rzeźbiarza Jean-Baptiste Larrivé. Warto wiedzieć, że wejście na wyspę jest czynne od 10:00 do 18:00 z przerwą "obiadową" od 12:00 do 14:00... ot.. Francja :)
Fragment pomnika na wyspie.
Widok na las platanów na brzegu.
Po zwiedzeniu wyspy parkowa część spaceru się kończy - przez różany ogród wiedzie ścieżka do bocznego wyjścia prowadzącego do Cite Internationale.
Cite Internationale
Cite Internationale to połączenie mieszkaniówki (dosyć luksusowej i w dużej części obliczonej na zagranicznych najemców), Muzeum Sztuki Nowoczesnej (którego duch w tym miejscu jest najważniejszy), kina, hotelu, kasyna, centrum konferencyjnego i siedziby Interpolu. Co jak co ... ultra bezpieczne miejsce ;). W to wszystko oczywiście wmieszane są kawiarenki i restauracje, co w przypadku spaceru powinno zaowocować wypiciem kawy w tej dosyć nietypowej, jak na Lyon, strukturze (nietypowej przez chociażby mocne odcięcie od reszty miasta terenami zielonymi, jak i międzynarodowy charakter). W kawiarence warto zerknąć w ogłoszenia drobne (tablice z ogłoszeniami "sąsiedzkimi", dostępne dla wszystkich, są bardzo popularne) - "Uczeń liceum, poważny i ogarnięty, chętnie zaopiekuje się waszymi dziećmi.", "Młoda Portugalka udziela korepetycji z języka..."... itp.
Duży pingwin przyjacielem małego człowieka :) - jedna z rzeźb Muzeum Sztuki Nowoczesnej na powietrzu.
Po przecięciu budynków Cite i przekroczeniu ulicy znajdujemy się nad Rodanem. Na tej wysokości powstaje właśnie kolejny most, których w Lyonie, na dwóch rzekach, jest około trzydziestu. Jest to kładka piesza o jakże oryginalnej nazwie "Kładka Pokoju" :). Jej pierwotny projekt powstał w 1994 roku ale umarł z powodów zawirowań prawnych, nowy został stworzony dopiero w roku 2009. Architektem jest Austriak, wykonawcą Szwajcarzy, zamawiającym Francuzi... niebawem zobaczymy co z tego finalnie wyszło.
Kładka Pokoju
W tym miejscu schodzimy nad rzekę i ścieżką rowerowo-pieszą ruszamy z jej biegiem. Sam brzeg jest tu utrzymany w stanie pół dzikim, jednak patrząc na drugą stronę rzeki widać jak miasto jest do niej przytulone.
Kolorowe kamienice na prawym brzegu Rodanu.
Kościół Saint Clair obrośnięty blokami (to taka francuska specjalność ;) ).
Zaraz dalej dochodzimy do głównej siedziby Interpolu - to działające 24/7 serce międzynarodowej policji (swoją drogą dosyć śmiesznie to wygląda w kraju, w którym całkiem często spotkać można wywieszkę typu "Działamy 7 dni w tygodniu, oprócz czwartków i piątków" :D ).
Interpol
Miejsce, nie da się ukryć, wybrali sobie ładne i spokojne, co doceniają też czasem bezdomni. Tuż obok mozna spotkać rozstawiony namiot jednego z tych, którzy żyja inaczej.
Inna strona lyońskiego życia - tu akurat całkiem luksusowa.
Mijamy most Churchilla spinający brzegi Rodanu na wysokości głównego wejścia do parku i trafiamy na początek nadrzecznego bulwaru ciągnącego się przez całe miasto. Tu zaczyna się główna "rodańska" część Lyonu - bulwar ze ścieżką rowerową, placami zabaw, miejscami do ćwiczeń, knajpami na barkach (i barkami mieszkalnymi), basenami i innymi atrakcjami - miejsce pełne ludzi przez większą część roku, trwale związujące społeczność miejską z rzeką.
Nadrzeczny bulwar - całkiem niezłe miejsce do jednego z kolejnych spacerów.
Wychodzimy podjazdem wbudowanym w rzeczną skarpę na skrzyżowanie Quai Charles de Gaulle z Boulevard des Belges, którym to ruszamy w stronę początku spaceru. Mijamy, ciut bokiem, główną bramę parku ze stojącą obok karuzelą i tym razem od strony ulicy możemy zwiedzić parkowe wille.
"Dom Adamsów" czyli l’hôtel-château Laurent-Vibert od strony ulicy.
Po drodze warto jeszcze zerknąć na troszkę posępny budynek dawnego Muzeum Historii Naturalnej. Samo muzeum zostało zamknięte w 2007 roku i niebawem odnajdzie się w już prawie ukończonym Musée des Confluences. Swoją drogą zastanawia mnie czy zostało zamknięte tak wcześnie z powodu realistycznego podejścia, że na ogarnięcie przenosin potrzebne jest parę lat (patrząc na tutejszą organizację pracy to prawdopodobny okres potrzebny na spakowanie muzeum), czy też z podejścia typu "oj tam, oj tam, przecież budujemy nowe" (co jest za to francuską klasyką ;) ). Oczywiście powód mógł być zupełnie inny.
Dawne Muzeum Historii Naturalnej
Jeszcze tylko mapka:


Na tym kończę pierwszy z lyońskich spacerów. Pozostaje mi liczyć, że przynajmniej niektórym się podobało ;) i przeczytają następne, które są w planach.