19 maj 2014

Ptasi park

Co zrobić w weekend? Od dwóch prawie lat przymierzaliśmy się do ptasiego parku. Na ulotkach i w internecie wyglądał ciekawie ale... jakoś brak było pewności. Dziś już wiemy, że wizyta tam to był strzał w dziesiątkę :).
Wszystko zaczyna się od kolejki do kasy. Widząc jej długość odrobinę jeży się włos, jednak idzie to całkiem (jak na tutejsze warunki ;) ) sprawnie - po drobnych 20 minutach jesteśmy w środku. Już na początku widać, że teren jest olbrzymi i tłum wchodzących nie oznacza tłumu w środku... ufff.
Wybierając się tutaj warto sprawdzić o jakich porach są dostępne główne atrakcje - pokazy na "arenie", możliwość własnoręcznego dożywiania papug i oglądanie karmienia ptaków. Godziny warto jeszcze potwierdzić przy kasach, bo mogą odbiegać od tego, co jest podane na stronie www (to taki tutejszy "sport" - stronę internetową aktualizuje się hmm... jak jest okazja). Kupując bilet powinno się również zgłosić chęć oglądania ptasiego pokazu - na co dostaje się dodatkowy karnecik. Nikt tego jednak potem, przynajmniej tym razem, nie sprawdza.
Po kontrolnej rundce przez połowę parku trafiliśmy do amfiteatru na ptasie loty przed publiką. Aktualnie na czasie jest film Rio 2, więc prowadząca nawiązuje do tego w co drugim zdaniu - promocja to promocja, kontrakty zobowiązują ;). Tak czy siak, sam pokaz robi wrażenie. Ptaki przelatujące tuż nad głowami wywołują piski nie tylko u najmłodszych.
Na wyciągnięcie ręki widok niczym na filmie z Amazonii
Puszczanie papugi :)
Dostać po głowie końcami skrzydeł dwumetrowego, lecącego marabuta... bezcenne :)
Wszyscy jakoś tak, nie wiadomo dlaczego, chowali głowy w ramiona.
Pół godziny później można udać się dalej. Osoby, które przyszły z wózkami odbierają je z "wózko-parkingu" - na widownię nie wolno wprowadzać dziecięcych wozidełek ze względów bezpieczeństwa.
Kolejny punkt programu jaki sobie wyznaczyliśmy to karmienie papużek. Za eurosa kupujemy dwa kubeczki z nektarem - dzieciaki z pewną taką nieśmiałością podstawiają je ptakom pod dzioby. Ptaszyska rozpieszczone - zainteresowane są dopiero jak im podsunąć żarcie pod nos - wiadomo, po co się męczyć, jak za chwilę następny frajer przyniesie pełną michę. Ale jak już zaczną jeść, to zabrać nie dadzą.

Jedna z głównych atrakcji - własnoręczne karmienie ptaszorów.
"Dawaj złoto i kasę!"

Po nakarmieniu wszystkich chętnych ruszamy na obchód reszty parku. Są bociany (całe stado), zestaw drapieżników (dostępna woliera z sępami i innymi padlinożercami - potrafią, z tego co widzieliśmy, prawie wylądować na zwiedzających), pingwiny z wielkim basenem (z możliwością podglądania ich pod wodą przez szybę) oraz cała masa innych lotów i nielotów.
To co jest w sumie najciekawsze to to, że duża część mieszkańców zakłada gniazda - niektóre dosłownie na wyciągnięcie ręki od przechodzących ludzi. Akurat pora taka, że część jeszcze wysiaduje (np. ibisy czerwone), a część już karmi młode (np. "małe" sowy wielkości średniego psa). Po tym też widać, ze warunki mają chyba bardzo dobre.
"Polski akcent" - bociany w gniazdach (z młodymi). Nie wiem w jaki sposób udało się je namówić do takiego stadnego gniazdowania, chociaż prawda jest taka, że w całym parku bocianich gniazd jest wiele, w różnych dziwnych miejscach (np. na wolierze kondorów :) ).
Pingwiny można podglądać również pod wodą. Obecności tajnej bazy tych z Madagaskaru nie stwierdziliśmy ale jak wiadomo jest tajna ;)
Oczywiście nie ma zwiedzania bez brzucha napełniania, że tak zrymuję. Dostępnych jest kilka barów i restauracji (u Francuzów to niezbędny element - stałe pory karmienia uniemożliwiałyby dłuższy pobyt w parku gdyby brakło paśników), jednak całkiem spora część odwiedzających przynosi ze sobą pełne jadła kosze i lodówki turystyczne (wyznaczonych jest parę miejsc do piknikowania).
Ceny w barach w miarę normalne (co zadziwiające po wspomnieniu kosmosu z warszawskiego zoo).
Toalety, jak na francuskie normy, całkiem czyste :) (byłem wręcz pod wrażeniem).

Jeden z wielu barów.
Jeśli więc jest ładna pogoda i brak pomysłu na wyjście z dzieckiem, to ptasi park jest niezłą opcją. Nawet dla przyjezdnych - dzieciakom przyda się oddech między kolejnymi muzeami. Owszem, to nie sam Lyon, trzeba dojechać, ale samochodem to niecałe trzy kwadranse, a dla wytrwałych  pozostaje pociąg + nogi lub rower (przynajmniej wygląda, że jest taka możliwość).
Dla maksymalnie zakręconych jest kemping i okoliczne hotele współpracujące z parkiem.

Link do strony parku: www.parcdesoiseaux.com

1 komentarz:

  1. A ja dodam, jako osoba o wrażliwym węchu, że nie trafimy tu na żaden smrodek ptaszarni, nawet w tych zadaszonych budynkach. Inna rzecz, że ogromna większość to woliery całkowicie odkryte (bez dachu).

    OdpowiedzUsuń