Z góry uprzedzę, że to moje obserwacje, żeby nikt nie czuł się niechcący urażony ;)
W Polsce normalną sytuacją było dla mnie skorzystanie z okazji gdy miałem wolny czas rano lub w środku dnia i pojechanie na zakupy. W supermarkecie pusto, spokojnie, do kasy jedna osoba - czyli sprawnie i szybko można było załatwić tygodniowe zapasy.
Tutaj, w kraju gdzie dużo jest bezrobotnych (co wcale nie oznacza, że pozbawionych pieniędzy), różnorakich zasiłkowców (zasiłek zwykle starcza na więcej niż głodowe przetrwanie miesiąca), emerytów z normalnymi (czyt. godnymi) emeryturami, czy też po prostu pracujących na części etatu, mamuś na wychowawczym itp, w kraju mocno też nastawionym na konsumpcję, nie brak chętnych na zakupy w ciągu dnia. Rano parking pod sklepem jest pełny (może nie jest to całkowity brak miejsc do parkowania ale mimo wszystko trzeba takowego chwilę poszukać). Jest na to oczywiście rozwiązanie :). Francuzi mają mocno zakodowane coś, co nazywam "porą karmienia" (najbardziej w tym temacie, ubawiła mnie opowieść pewnej pani, Polki, której mąż Francuz przez długie lata był w stanie prawie robić awanturę, gdy w południe nie było gotowego posiłku - aż wreszcie sam nauczył się gotować :) ). Jest "midi" (12-13:30) i wieczorny obiad. Korzystam zwykle z pory wieczornej - ok. 19:00-19:30 w sklepie nagle robi się pustawo (niezbyt się to sprawdza w mniejszych, bardziej lokalnych, sklepach - tam pusto robi się ciut później). "Midi" jest za to wygodne do załatwienia zakupów np. w aptece, w której normalnie można spędzić i pół godziny przy ledwo dwóch-trzech osobach oczekujących (w porze posiłku południowego zwykle nie ma ludzi starszych, tym bardziej przywiązanych do tradycji, a mocno przedłużających stanie w kolejce). Swoją drogą "pory karmienia" przydają się nie tylko w sklepach - to też np. najlepszy moment na jazdę samochodem w dłuższą trasę.
W każdym razie w supermarkecie wieczorne zakupy to czysta przyjemność.
Niezbyt dobrym pomysłem jest natomiast udanie się do takowego w sobotę (w niedzielę duże centra handlowe są raczej zamknięte). W Polsce też unikałem weekendowych zakupów, ze względu na tłok, ale tu tłok jest specyficzny. W sobotę duża część kupujących to arabskie rodziny... tak... całe rodziny. Zestaw w stylu mama, tata, piątka (albo więcej) dzieci + dziadek z babcią jest normą. Dzieci robią co chcą demolując otoczenie, tatusiowie rozmawiają między sobą, dziadkowie rozmawiają z tatusiami, babcie się snują albo wrzeszczą na dzieciaki, a mamusie zapełniają wózek. Masakra :). Najpiękniejszy widok jest gdy taka familia przychodzi do kasy. Sytuacja niewiele się zmienia, oprócz roli mamusi, która tym razem wystawia zakupy z wózka. Finalnie ojciec rodziny godnym gestem odsuwa żonę i dumnie płaci (jednak czujnie sprawdzając rachunek, czy na pewno nie należy zrobić jakiejś kontrolnej awantury).
Przy okazji, np. dziecięcy dział ubraniowy w takim dniu (zwłaszcza gdy są jakiekolwiek wyprzedaże) wygląda jak pobojowisko - nikt nawet nie wpada na pomysł odkładania na miejsce niepasujących ciuchów... przecież łatwiej rzucić na ziemię. No cóż... co kraj (czy kultura) to obyczaj ;).
Jedną z najbardziej dla mnie, nazwijmy to szokującą obserwacją, są puste półki - od wielu lat w Polsce właściwie niespotykane. W naszym supermarkecie naprawdę ciężko o sytuację gdy czegoś nie ma. Może nie być produktu konkretnego producenta ale zwykle jest innego. Tu może z tym być różnie. Na przykład na początku sezonu katarowego zostały wykupione wszystkie chusteczki... i półki przez dobry tydzień nie zostały uzupełnione - widać kolejna dostawa była przewidziana dopiero za jakiś czas i wszyscy trzymali się planu. Ogólnie trafienie na pustki, zwłaszcza moją ulubioną wieczorną porą, jest całkiem normalne. Nie wynika to oczywiście z braku towarów a jedynie z mentalności typu "przewróciło się, niech leży" - nikt się tym po prostu nie przejmuje
.
Tostów dzisiaj nie będzie :-/ |
Nosek smarkamy oszczędnie |
Torby na śmieci...hmmm... OK, coś się dobierze ;) |
Tego absolutnie nie jestem w stanie pojąć - jak można wykupić żarówki? |
Jeszcze dwa "smaczki" zakupów w dużym sklepie.
Pierwszy - Ile razy spotkaliście się z sytuacją gdy szukani są rodzice zagubionego dziecka? 2-3 razy w całej "karierze" bywalca supermarketów? Tu na poszukiwania przez głośniki opiekunów zapłakanego małolata trafiam mniej więcej raz w miesiącu (robiąc zakupy 4-5 razy). Aż się boję, ile naprawdę razy się to dzieje, ale patrząc na to jak rodzice wchodząc do sklepu wpadają w amok zakupów i przestają kojarzyć co robi dzieciak, to te przypadki, które widziałem są jedynie małym procentem całości problemu.
Drugi - W Polsce zdarzyło mi się to raz przez około 20 lat, tutaj, w ciągu niecałego półtora roku, już trzy razy... podprowadzenie wózka przez innego klienta, który po prostu się pomylił. W dwóch przypadkach udało mi się złapać sprawcę w miarę od razu, ale raz zakupy znalazłem porzucone w drugim końcu sklepu (a były spore, więc miałem motywację do poszukiwań), gdzie wyraźnie "ogarnięty inaczej" tubylec wreszcie zauważył swój błąd (szkoda tylko, że przerosło go już wyprowadzenie wózka przynajmniej na główną alejkę).
Co jak co, ale na zakupach, oderwanie od rzeczywistości tutejszej ludności widać aż za dobrze.
Zupełnie dodatkową sprawą są pewne różnice w ustawieniach towarów ale to już chyba raczej ciekawostka bardziej hermetyczna ze światka marketingowców hipermarketowych ;).
Tak czy siak - polecam. Kupa zabawy bo w, wydawałoby się, jednym z najbardziej zestandaryzowanych miejsc, można bardzo dokładnie odczuć różnice między dwoma krajami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz