15 mar 2010

Wróciła...

To białe, sypiące się z nieba, wróciło. Znaczy śnieg, -9, zima itd. Pięknie jest, k... pięknie. Tylko ja już naprawdę mam dość i chętnie powitam wiosnę. Nawet opony wymienię, a co! Oby już można było wyjść w zwykłych butach i po 2 godzinach tego nie żałować - co wczoraj wieczorem boleśnie odczułem.

Chociaż nie da się ukryć, że dzisiaj było po prostu... pięknie. "Łajt Kristmas" pełną gębą. Że też ta pogoda nie potrafi się wstrzelić ciut dokładniej z odpowiednim klimatem. W każdym razie w Łazienkach rano było obłednie - co zresztą nie dziwne przy ponad 20 cm świeżego białego puchu.

Oprócz klimatycznych zjawisk pogodowych nastąpiły dzisiaj zjawiska kuchenne :). W ramach wolnego dnia, w przerwach między tatusiowaniem, robieniem obiadu i zajmowaniu się "ważnymi sprawami" upiekłem bułeczki wedle przepisu Liski z Pracowni Wypieków.

To drugie spotkanie z tymi bułami. Niebo w gębie. Po prostu klasyka pt. "walę dietę, muszę to zjeść" (ta dieta to nie ja ale jakbym był to bankowo bym olał... dietę oczywiście). Do tego prostota wykonania. I tylko jeden problem... nie cholery nie chcą mi te bydlaki urosnąć jak bułeczki tylko się robią takie plaskate. I tak dobre ale no takie nie "bułeczkowate". Chociaż w sumie to wygodniejsze w użyciu więc na siłę zmieniał nic nie będe. Koncepcja jest taka, że jest za dużo wody i ciasto jest zbyt miękkie. Moze i tak (bo rzeczywiście jest przy wyrabianiu strasznie lepkie) ale nie będę się chyba tym przejmował, najwyżej następną partię testowo odwodnię odrobinę.

A żeby było też coś dla ducha (chociaż dosyć manualnego ducha) to sobie dokończyłem sklejać myśliwiec Imperium - Tie Interceptor. Radość na paszczy potomka - gratis ;-).

1 komentarz: