Klasyka - dziecię poszło do zerówki, tak promowanej przez ministerstwo - czyli zerówki w szkole.
Cóż... Już na pierwszym zebraniu wylazło absolutne nieprzygotowanie programowe (czyli takie odgórne) do obsługi maluchów. Wyszły najprostsze rzeczy - ot pierwszy przykład... Starsze dzieciaki picie mają swoje (przynoszą z domu). Niestety z sześcioletnim obywatelem niespecjalnie to działa więc - taaa dam! - dzieci mają wiadro (!) z herbatką i kubeczki. Wiadro postawione na stoliku w klasie. Nikt nie wpadł na to, że dzieci w zerówce nie siedzą w ławkach tylko większość czasu w ten czy inny sposób się bawią (taka jest podstawa programowa - zresztą klasycznie równająca w dół, bo tak łatwiej). W każdym razie wiadro na stoliku ma duże szanse dać efekt "wiadra na podłodze" podczas bardziej energicznej zabawy. Ale pomyśleć o tym? A po co? Przecież w ministerstwie są ważniejsze sprawy (na pewno). Można powiedzieć, że to problem szkoły. Niby tak - tylko szkoła niestety nie ma żadnej opcji kupna jakiegoś systemu do wody z butli. Nie ma, bo nikt o tym nie pomyślał (podejrzewam, że nikt z decydentów ministerialnych nie był tak naprawdę w zerówkach zobaczyć jak to działa, a wiekowo to zwykle ludzie, którzy własne dzieci już dawno odchowali, albo ich nigdy, co gorsza, nie mieli) i nie ma na takie coś pieniędzy. Sprawa kończy się tym, że każda klasa zerówkowa (czy też pierwszakowa - bo to też często dzieciaki co własnej butelki nie będą nosić) załatwia to sama - oczywiście na boku, dzieląc się kasą między rodzicami itd. Żałość i wstyd.
Druga sprawa - religia. Niby nie obowiązkowa ale oczywiście w środku dnia żeby jak najtrudniej było się z niej wymiksować. Na dokładkę 2 godziny tygodniowo - bo są ministerialne wytyczne. I nie da się zamiast jednej godziny zrobić innych zajęć nawet jeśli wszyscy tego chcą. Nie bo nie. A patrząc na inne zajęcia dodatkowe to hmm... religia jest promowana. Plastyki ledwo jedna godzina i to w piątek po południu (na koniec dnia). Brak rytmiki, gimnastyki itp. Jakoś wydaje mi się, ze gimnastyka czy plastyka bardziej niż religia potrzebna jest szesciolatkowi - zwłaszcza, ze w kwestii religii to klasyczne wbijanie do głowy opowieści o tym, że Jezus to taki czarodziej był co go źli ludzie zabili (tak, tak - właśnie to dziecko zapamiętało) bez opcji "własne zdanie".
I nie chodzi mi o walkę z nauką religii - chociaż powinno się to nazywać nauką katolicyzmu bo o innych religiach nie ma mowy. Niech sobie będzie. Ale niech będzie szansa na to, żeby rodzice mieli szanse odrobinę decydować. Bo niby można dziecka na religię nie posłać - tylko wtedy dzieciak wyląduje na godzinę jako klasyczny outsider (bo większość na religię chodzi - nawet jeśli rodzice naprawdę mają zero wspólnego z kościołem i nawet niedzielną mszą co uważam za szczególnie chore). Gdyby to było jako ostatnie zajęcia - proszę bardzo. Gdyby była możliwość obcięcia zajęć o godzinę - no bomba. Ale tak to jest klasyczna dyktatura betonu co chce do siebie równać całą resztę :-(.
Kolejna sprawa - priorytety szkoły. Zerówka jest na ostatnim miejscu. Sala gimnastyczna - najpierw starsze klasy. Boisko - to samo (no, zerówka ma wydzielony placyk zabaw - ale w piłkę tam nie pograją). Tak samo wszystko inne. Jest ten sam korytarz dla wszystkich dzieciaków więc zerówkowicze siedzą w klasie "na sztywno". Nie obowiązują ich dzwonki - ale to nie oznacza, że ich nie ma, bo dzwonek jest taki, żeby nawet w piwnicy truposz wstał.
Tak można wymieniać jeszcze sporo rzeczy. Zasadniczo kosa się w kieszeni otwiera jak się zerknie dokładniej na polskie rozwiązania systemowe. A właściwie na to, że tych rozwiązań brak. Są tylko jakieś pseudo zalecenia i wizje ministrów mające się nijak do rzeczywistości. Mające się też nijak do rozwiązań stosowanych w krajach gdzie np. system zerówki w szkole istnieje od "wieków". I nijak się mające do pieniędzy przeznaczanych na te "wizje". Właśnie dlatego religia jest o takiej a nie innej godzinie - bo kościół dużo dokładniej pomyślał nad rozwiązaniami i wymusza pewne rzeczy odgórnie - wg dawno ustalonych reguł a państwo nie jest w stanie załatwić najprostszych rzeczy - głownie dzięki temu, że zatrudnia do ich teoretycznego rozwiązywania bandę co jak co, po prostu, matołów (których produkcję państwo cały czas promuje).
No... i tyle z pierwszych wrażeń szkolnych. Na pewno niebawem będzie ich więcej bo każda wizyta w tym przybytku wiedzy podnosi mi odpowiednio ciśnienie :-/. Heh... rozpisałem się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz