7 lip 2011

Na końcu świata

Heh... wyła dwumiesięczna przerwa w pisaniu, to już lekka przesada i trzeba się będzie poprawić ;).
W Warszawie wreszcie się rozjaśnia. Dziś rano jeszcze, jadąc przez miasto, miałem w pewnym momencie wrażenie znalezienia się w jakiejś japońskiej mangowej opowieści, gdzie miejski moloch jest cały czas spowity siąpiącym deszczem a ludzie są nijacy od otaczającej szarości. I pomyślałem sobie o miejscu odwiedzonym tydzień temu co od razu dodało mi słońca i radości. Otóż pomyślałem o Zwierzynieckim Rogu na Mamrach.
W ramach dziwnych pomysłów ostatnio trochę czasu poświeciłem na zdobycie nowej umiejętności – żeglowania, co zakończyło się tygodniowym rejsem po Mazurach i między innymi odkryciem pewnej knajpy na końcu świata. I jak na koniec świata przystało, miejsce to jest zadziwiająco magiczne i pełne normalności zarazem. Atmosfera domowa i knajpiana jednocześnie. Wielkie ukłony dla Pani Iwony, która to miejsce tworzy. Dla mnie było to odkrycie niesamowite, oczywiście przy okazji (a czemu by nie ;) ) połączone z kolejnym potwierdzeniem tego, że świat jest jak łepek od szpilki – spotkałem znajomego znanego głównie z urodzin innego znajomka... a właśnie tegoż znajomka był to dzień urodzin. Jak widać, pewne rzeczy mają swój określony porządek ;).
Na zdjęciach lokal w całej okazałości (no... nie w całej, foty z komórki i wszystkiego nie dało się zrobić). Jak wszedłem tam to moja szczęka z łoskotem uderzyła o podłogę. Następna wizyta obowiązkowo z dzieciakami :).






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz