Kto chociaż raz ruszył przez las w zimie wie, że takie coś stanowi często niezła pułapkę dla piechura. Biegówki ubijają śnieg tylko trochę a noga w samym bucie przebija się głębiej i wpada do połowy łydki (pisze oczywiście o w sumie łatwej trasie gdzie nie ma śniegu "po pas"). Tak czy siak, nie jest łatwo. Zasadniczo po jakiś 500 metrach byłem mokry.
Ale tylko taka trasa, która daje w dupę jest w stanie nakręcić człowieka na cały tydzień naprzód, cały tydzień przesiedziany w biurze, gdzie człowieka cholera bierze gdy pomyśli, że mógłby robić coś całkiem innego.
Wizyta w Puszczy, przynajmniej jak dla mnie, to niesamowity bonus energetyczny. Puszcza to miejsce o którym często opowiadał mi ojciec, to miejsce które przesiąknięte jest duchami przeszłości i wojny, duchami lasu i krwią Powstania Warszawskiego, gdzie natknąć się można całkiem nagle na dzikiego zwierzaka czyli wszelkimi elementami, które pozwalają poczuć się niesamowicie przy każdej wizycie. To miejsce gdzie za każdym razem mogę znaleźć nowe zakamarki, złapać nowe wrażenia i co najważniejsze, odreagować to, co dzieje się w "normalnym" życiu. To ogromna przestrzeń, w której każdym miejscu coś kiedyś się wydarzyło. Jak dla mnie Puszcza to miejsce magiczne.
Idąc samotnie przez las, zwłaszcza jak pogoda nie jest szczególnie piękna i nikogo się nie spotyka, czuje się wielkość przyrody. Siłę natury. Gdy jest zima, tak jak teraz, gdy wszystko jest białe, a śnieg często obejmuje nogi po kolana, przyroda jest nagle bardzo namacalna. Dzisiaj (zresztą takie spotkanie jest w zimie częste) spotkałem rodzinę dzików. Z daleka (jak na puszczańskie warunki - bo podczas poprzedniej wizyty było o wiele bliżej) mogłem poobserwować dziki kombinujące przy wygrzebywaniu pożywienia. One też mnie po chwili zauważyły i niespiesznie oddaliły się na dalsze bagienne rejony lasu.
Napisałem na wstępie, że łatwe trasy są do dupy? Hmmm... jak robiłem takie założenie na początku marszu nie spodziewałem się, że końcowa część będzie, jak na w sumie spacerek, dosyć hardcorowa. Szlak, który wydawał mi się "główniejszy" okazał się mało uczęszczanym a na dokładkę miejscami były odkryte wydmy gdzie wiatr nawiał sporo śniegu. Wystarczyło odrobinę źle ustawić nogę a ta lądowała po kolano w śniegu. Do tego poluzował mi się but a poprawianie zamarzniętych sznurowadeł to sama przyjemność ;-). Brakowało mi może jeszcze z pół kilometra do parkingu gdy miałem już naprawdę szczerze dosyć. Jak doszedłem do samochodu, mokry jak mysz, marzyłem już tylko o jednym... o ciepłym prysznicu. Przeszedłem może jakieś 4-5 kilometrów. Właściwie żadna odległość. Ale w zimie nie odległość jest ważna a sama jakość trasy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz