28 lut 2010

Miszcz (i nie tylko)

A co tam... wyżyję się dzisiaj ;-).
Od jakiegoś czasu piana mnie ciut bierze jak patrzę na pewien billboard.
Za każdym razem widząc go, utwierdzam się tylko w przekonaniu, że pana Pągowskiego nie lubię, bo to buc po prostu. Owszem, nie można mu odmówić wielu świetnych prac (byłbym ślepy nie zauważając jego dorobku plakatowego) ale od jakiegoś czasu jest to głównie "instytucja reklamowa" bazująca na nazwisku (bo produkty ma takie sobie).
Zastanawiam się o co właściwie chodzi. No niby wszystko jasne bo cóż my tu mamy? Jest wszystko co powinno być i o czym się mówi - "reklamowość", "marketingowość", wybory (o tym głośno non-stop) i do tego Szopen. Na tym ostatnim jest całość oparta i myślę, że do wykorzystywania tego typu "ikon" powinno być wydawane specjalne pozwolenie. Wiem, wiem... rok szopenowski to i każdy może sobie mordę nim powycierać. Nie nawołuję do jakiejś prewencyjnej cenzury ale ten plakat jest przykładem, jak dla mnie, że niektórzy nie powinni się pewnymi sprawami zajmować. Tak jak np. u Endo styl "komputerowy" jest lekki i ciekawy (chociaż nie zawsze) tak u Pągowskiego jest ciężki, bury i wymuszony (i taki był od początku fascynacji Pągowskiego komputerem - chociaż początek był rzeczywiście marny i zaistniał dla szerszej publiki chyba tylko dzięki nazwisku). Niestety do tego pan "Adrzej" (dosyć wesoły błąd jak na taką "kampanię") miesza w swoją twórczość Szopena - dzięki czemu części osób właśnie z burą tandetą będzie się nasz kompozytor kojarzył.
A tutaj można przeczytać tzw "mądre rzeczy" o tym dziele - ciut żałosne (zwłaszcza dorabiana post factum ideologia). Znalazłem to niechcący pod koniec pisania tej notki, gdy chciałem sprawdzić na wszelki wypadek czy pisownia imienia jest zamierzona - jak widać to błąd (który na pewno można obronić ale...). Swoją drogą logo OOH jest też dziełem pana Pągowskiego - i równie zabawne jest poczytanie o tym jakże wysmakowanym i wiele mówiącym znaku :-).
Cóż, jak dla mnie pan Pągowski powinien był zostać przy plakacie co świetnie mu wychodziło ale wiadomo... kasa to kasa ;-).


Ale żeby nie było, że tylko burczę na rzeczywistość to mam też mały pozytywik.
W ramach niedzielnego obiadu były zawijasy z łososiem i krewetkami wg przepisów z KwestiiSmaku. Ponieważ miały stanowić pełne danie obiadowe więc zostały lekko zmodyfikowane. Do łososia został dołożony szpinak z krewetek a do jednych i drugich chiński makaron z fasoli mung i grochu (takie przeźroczyste farfocle w ilości hmmm... no... nazwijmy to czubatej łyżki na zawijas). Wyszły dzięki temu takie "pełniejsze" zawijaski. Ilościowo (bo zapisałem to sobie na przyszłość) było:
1. Krewetkowe:
13 sporych krewetek (pociętych w kawałki), 2 szklanki świeżego szpinaku, makaron - w sumie powstało 7 sztuk.
2. Łososiowe:
300 g łososia, szklanka szpinaku (nie wszystkie zawijasy miały szpinak), makaron - powstało 10 sztuk.
Na dwie duże i dwie małe osoby było prawie akurat (spokojnie jeszcze troche by się zmieściło ale przecież dorabiał nie będę ;-) ).
Niestety z uwagi na to, że robione były odrobinę na ostatnią chwilę to i w chwilę zniknęły w głodnych paszczach i zdjęcia nie powstały. Mogę tylko powiedzieć, że na pewno będzie powtórka :-)

2 komentarze:

  1. Ja tam bym się nie pieniła o wycieranie się Szopenem - pomysł akurat fajny, na zasadzie skojarzeń.
    Samego Pągowskiego kojarzę zaś z plakatem "Papierosy są do dupy" ;)

    I apeluję - zdjęcie! Gdzie zdjęcie jadła? Poślinić bym się chciała ;)

    pozdro!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdjęcie jadła może powstać tylko w warunkach mniej przypominające frontowe, które wtedy panowały ;-D.

    A co do Szopena - ja nie mówię, że pomysłu nie ma - bo jest, tylko całość mi jakoś tak nie leży. Na szczęście właśnie zmienili to na coś nowego... nie zdążyłem zobaczyć na co.

    OdpowiedzUsuń